niedziela, 21 października 2012

Giewonty, karty, lampy elektronowe

Babcia kopciła ze dwie paczki giewontów dziennie. W tamtych czasach kopcenie było codziennością. Inaczej palił intelektualista, inaczej robotnik, a babcia paliła po mieszczańsku.

 

Aż się wierzyć nie chce, choć to wcale nie było tak dawno, że dym wypełniał wszystkie pomieszczenia, mieszkania, wille, pociągi, samochody, biura, lokale rozrywkowe, studia radiowe i telewizyjne. Wizja na czarno-białych kineskopach była zmiękczona mglistym filtrem, kiedy Irena Dziedzic przeprowadzała kolejny wywiad z jakąś znakomitością intelektualną. Zresztą, w ujęciach pani Ireny dodawano dodatkowo optyczny filtr zmiękczający (tzw. pończochę), który dość skutecznie maskował zmarszczki. Później, w latach 80. tego typu filtr nieznośnie królował w kalendarzach erotycznych.
Wracając do babci, inną jej fiksacją było stawianie pasjansów kartami zbrązowiałymi od starości i nikotyny. Nuciła sobie przy tym tremolącym, babcinym głosem popularne przyśpiewki typu: na Wojtusia z popielnika…, albo wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani…


Jednak na szczyt swoich możliwości babcia wznosiła się opowiadając mi bajki. Wbrew powszechnemu mniemaniu, babcie, zwłaszcza te współczesne, nie potrafią pięknie opowiadać bajek. Moja nie tylko była bajkowym archiwum, ale potrafiła mnie zręcznie wkręcać w swoje bajanie. Niestety, ja z rodzicami mieszkałem w Wałbrzychu, a babcia w Szczecinie, więc rzadko się widywaliśmy. Na szczęście w domu było wielkie radio, które tato w czasie wolnym od sceny zmajstrował z dużym kunsztem, korzystając z teatralnej stolarni. Wtedy to odkryłem słuchowiska. Co za uczta dla dziecięcej wyobraźni, nie zbombardowanej milionami obrazków spadających zewsząd.
I do tego ten szemrzący, rozgrzany, ledwo oświetlony rozżarzonymi lampami elektronowymi magiczny świat ukryty w drewnianym pudełku, do którego nie dało się wejść.

Moje słuchanie radia dawno się zakończyło. Jego magia uleciała między głupawymi reklamami, coraz głupszą muzyką, nachalnymi dżinglami, wodnistym bełkotem prezenterów i nieznośną kompresją dynamiki (czyli upraszczając, automatycznym podgłaśnianiem cichych dźwięków, żeby nie dać uszom chwili wytchnienia).

Pewnego dnia, kiedy już to stało się możliwe, postanowiłem w końcu wejść do tego magicznego pudełka. Narodziły się www.czytagramy.pl, czyli słuchowiska realizowane na żywo przed publicznością. A na tym blogu poczytam Wam co jakiś czas na dobranoc.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz